wtorek, 2 września 2014

co ja kupuję?!

Shoes, shoes, shoes.... Największa milość Carrie Bradshaw. Tak, trudno nie być pod wpływem (mimowolnym) serialu, który ogląda się po 7 odcinków dziennie.

Minusy:

- mam straszną ochotę zapalić, ale (jak zwykle) tylko po to by wyglądać tak fajnie i mieć powód by zwiewać od ludzi na "przerwę na papierosa" - bo to jest dobra wymówka, zwłaszcza w niezręcznych momentach. W każdym razie lepsza od "ojej, miałam coś zrobić" albo "przepraszam, gdzie jest toaleta" (no bo jeszcze pomyslą, że jestem chora czy coś...).

- ja nie mam swojego Mr. Biga. I tylko tak tęsknym wzrokiem patrzę na miłosne uniesienia bohaterek (szczególnie głównej), bo do moich ostatnich uniesień mogę zaliczyć tylko unoszenie mnie windą w górę, albo unoszenie ciężarków (0,5 kg śmiech na sali) na siłowni ponad pół roku temu.

- Kupiłam buty. Nie wiem teraz czy są fajne, czy bardziej obrzydliwe. Mierzę: są wygodne i robią cuda z moimi nogami - no sam seks. Ale wyglądają jak buty ciotki. Znacie ten model - obcisłe botki przed kostkę, na grubym obcasie, sznurowanie z przodu. Na pewno kojarzycie. Sama nie wiem...


Praca wre. Budzę się bardzo rano, do pracy, potem z pracy wieczorem, zakupy, pseudoobiad a potem jestem tak zmęczona, że tylko spać się chce.  A gdzie moje życie prywatne?! A gdzie moje rowery i baseny i wycieczki na lody?!


Muszę więcej ciekawych ciuchów kupować, Carrie to jednak ma całkiem ciekawą to swoją szafę (w sensie ubrań).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz